sobota, 29 listopada 2014

"Demon w Ludzkim ciele" Rozdział 8 Bardzo blisko...


   - No ale... Co masz na myśli...? - zapytałam kompletnie zbita z tropu. 
    - Havelun ma na prawdę mroczną przeszłość. Z zimną krwią atakował grupy Az'tów, wśród nich jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych Demonów. Jest znany jako krwawy i okrutny Zgaszony, który dla zabawy zabija innych. Atakuje nie tylko ludzi ale też i demony. Jest młodszy ode mnie dlatego doskonale go znam, miał być idealną maszyną do zabijania. Słuchaj jeśli będziesz dłużej z nim przebywać może ze chce cię zabić. Jest nieobliczalny, błagam nie zadawaj się z nim - patrzyłam na niego w osłupieniu, wierzyłam Aberbaal'owi bo dużo razem przeszliśmy, jednak z Havelun’em dobrze mi się rozmawiało i oprócz tego, że koleś jest zboczony to moim zdaniem nie wykazywał rządzy krwi.
     Chciałam coś powiedzieć, jednak wszystkie słowa uwięzły mi w gardle. Wiedziałam, że jeśli jest to prawda, to mamy niezłe kłopoty... Nagle przypomniałam sobie kiedy po raz pierwszy wyczułam jego aurę, była mroczna i przerażająca... Dalej  nie rozumiałam mechanizmu, którym działo to wyczuwanie aur, bo teraz w ogóle nie mogłam wyczuć jego aury, zresztą Abarbaal'a również... 
    - Aber... Na razie to mam swoje powody aby mu zaufać, zresztą nie jestem na tyle bezsilna, aby dać się zabić. Także wyluzuj trochę, powinieneś iść spać, ciągle jeszcze nie jesteś w pełni sił.
    - Na prawdę masz zamiar jutro gdzieś z nim iść?
    - Tak, chcę się czegoś nowego nauczyć - uśmiechnęłam się do niego. Aberbaal popatrzył na mnie zmartwionym wzrokiem i złapał mnie za rękę. Zbliżył się do mnie i położył się na moich nogach. Zamknął oczy, oczywiście ja byłam cała czerwona.
    - Proszę... Uważaj na siebie, dobrze? Możesz mi to obiecać? - gdyby nie mój wyostrzony słuch nie usłyszałabym go, jego powieki były zamknięte.
    - Obiecuje... - położyłam swoją dłoń na głowie Demona. Ciągle byłam zmęczona, psychicznie jak i fizycznie dlatego zasnęłam równie szybko jak Aberbaal.
     Rano, jeszcze zanim otworzyłam oczy, czułam, że jest mi zimno. Szczególnie z mojej lewej strony. Obejmowałam całym swoim ciałem coś bardzo chłodnego i miękkiego. Powoli uchyliłam powieki. Moim oczom ukazała się bardzo przystojna i znajoma twarz. 
    Natychmiast się rozbudziłam. Moja ręka i noga znajdowały się na ciele Aberbala. Kołdra przykrywała go tylko do połowy. Chyba faktycznie był nagi... W każdym razie nasze twarze prawie stykały się ze sobą. Demon wyglądał przesłodko kiedy spał. 
     Jego twarz pozbyta jakiejkolwiek troski wyglądała bardzo przystojnie. Moje głupie serce zaczęło szybciej bić. Lekko podniosłam swoje kończyny i przetransportowałam je na "swoją stronę". Kiedy skończyłam tę akrobacje zorientowałam się, że Aberbaal obejmuje mnie w pasie a jego głowa znajduje się na mojej drugiej ręce...
    - Cholera... - lekko starałam się zepchnąć jego głowę, jednak podczas wykonywania tej czynności Zgaszony jęknął cicho i mocniej mnie złapał. Moja twarz była tego samego koloru co serduszka na ścianie.
    - Hej... Aber... Obudź się... - starałam się powiedzieć to jak najmiększym głosem, tak aby zaraz po obudzeniu nie przestraszył się.
    - Mmm... - Boże, jaki on był uroczy... Gdybym miała telefon pod ręką, na pewno zrobiłabym mu zdjęcie... 
     Jego naga klatka piersiowa unosiła się to w górę, to w dół. Dobrze wyrzeźbione blade ręce wyglądały obłędnie na tle czerwonej pościeli. Przynajmniej jego rany już wyglądały lepiej. 
    - Abeeeer... - drgnął. Jego głowa lekko uniosła się w powietrze, delikatnie i ostrożnie otworzył oczy. Kiedy mnie dostrzegł jego twarz nabrała koloru dorodnej truskawki, jego fioletowe włosy, w tej chwili powykręcane w różne strony i zaspany wzrok powodował, że na jego widok moje serce chciało wyskoczyć z piersi. 
     Facet miał coś w sobie, nie każdy zaraz po wstaniu z łóżka wyglądał by tak nieziemsko jak on. 
    - Edehiel? - powiedział z zaskoczeniem w jego pięknym barytonie. 
    - Aberbaal.
    - Co ja robię? - ciągle mnie obejmował, a jego twarz na prawdę znajdowała się blisko mojej.
    - Mnie się pytasz? - uśmiechnęłam się, sytuacja była tak komiczna, że miałam duże trudności z powstrzymaniem się od śmiechu.
    - To jest niemożliwe, dlatego na pewno śpię.
    - Co? Dlaczego tak myślisz? 
    - Bo nawet w moich najśmielszych snach, nie wyobrażałem sobie, że obudzę się przy twoim boku, do tego, że będziesz wyglądać tak seksownie z rozczochranymi włosami - no i jak się tutaj nie rumienić? Miałam wrażenie, że  Demon nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co mówił.
    - Ale to nie jest sen...
    - Jak to nie jest? Gdyby nie był to nie mógłbym tego zrobić... - jego zaspana twarz zbliżyła się jeszcze bardziej, spod przymrużonych powiek spoglądał na mnie z wygłodniałym wzrokiem. Jego usta zbliżały się niemiłosiernie. 
     Byłam tak sparaliżowana, że nie mogłam się nawet ruszyć. Naglę naszym uszom dobiegło mocne walenie do drzwi. Aberbaal drgnął, czułam jego ciepły oddech na moich ustach.
    - Kto do cholery przeszkadza mi w takim momencie?! - w tamtej chwili jego oczy rozszerzyły się, chyba się w końcu obudził. odruchowo odsunął się ode mnie i mnie puścił. 
    - Pójdę zobaczyć kto to... - zaczęłam wstawać, Demon złapał mnie za rękę, popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć jednak spuścił tylko wzrok i puścił moją dłoń.
     Szybkim krokiem podeszłam do drzwi, kiedy tylko przekręciłam zamek, drzwi otworzyły się z niesamowitą siłą i hukiem. Gdybym nie posiadała demonicznego refleksu, na pewno oberwało by mi głowę... Oczywiście do pokoju wszedł wściekły Havelun.
     Zarumieniłam się, przecież on słyszał cała naszą rozmowę... Tą z poprzedniego dnia jak i z dzisiejszego... Obrzucił Aberbaal’a gardzącym spojrzeniem i bez słowa złapał mnie za rękę. 
    - Nara!
    - Co?! Hej, Havelun! - wykrzyknęłam kiedy zgrabnym ruchem podciął mi nogi swoją smukła dłonią. Złapał mnie w ramiona i pozwolił odruchowo się go złapać. Aberbaal patrzył na Demona z nienawiścią w oczach. Wszystko działo się w ułamku sekundy, Havelun zaczął teleportować się, nie zdążyłam nawet zareagować kiedy już znaleźliśmy się w jakimś lesie. 
     Drzewa rosły tam tak gęsto, że nie było praktycznie widać jakiegokolwiek prześwitu. Pewnym aczkolwiek delikatnym ruchem postawił mnie na ziemię. Mocno chwycił mnie za rękę i bez słowa pociągnął mnie w głąb lasu.
     On jak i ja milczeliśmy. Kiedy po paru chwilach doszliśmy na piękną polanę, szarpnął moją ręką do przodu, tak mocno, że prawie upadłam na twarz. Havelun w ułamku sekundy obrócił się w moją stronę. Złapał mnie za ramiona i głęboko popatrzył mi się w oczy. Byłam strasznie zaskoczona. Zielone włosy Haveluna wtapiały się w otoczenie. 
    Na łące był pięknie, niebo w kolorze ciemnej wiśni i dojrzałej brzoskwini wyglądało bajecznie. Kwitnące, kolorowe, kwiaty rozsiane były na całym obszarze. 
     Demon w swojej brązowej koszulce i szarym sweterku prezentował sie nienagannie, w przeciwieństwie ode mnie... Ciągle ubrana byłam w piżamę, włosów nie myłam od poprzedniego dnia. Nawet nie miałam butów, na moich stopach znajdowały się tylko białe skarpetki... No w tamtej chwili zrobiły się już zielone od trawy... Kolejna rzecz pójdzie do kosza...
    - Ufasz mi? - Zgaszony zadał mi to dziwne pytanie bardzo niespodziewanie. W pierwszej chwili w ogóle nie skojarzyłam, że coś mówi. 
    - Co? 
    - Pytam się czy mi ufasz.
    - Em... Wiesz... To trudne pytanie zwarzywszy, że znamy się dopiero od dwóch dni...
    - Ale boisz przebywać w moim towarzystwie? - na jego twarzy malowała się udręka, na prawdę nie wiedziałam, dlaczego zadaje takie dziwne pytania.
    - Nie, nie boję się... - głośno wypuścił powietrze i zamknął oczy. Powoli zdjął swoje ręce z moich ramion. 
    - To dobrze... Słuchaj, przepraszam, że cię tak wyciągnąłem bez słowa...
    - Spoko, w sumie to nieźle mnie zaskoczyłeś - uśmiechnęłam się do niego. Havelun usiadł, złapał moją dłoń i pociągnął mnie do siebie. Nagle wylądowałam mu na kolanach. 
    - Have! Co ty?
    - Jesteś tylko w bluzce na ramiączkach i krótkich spodenkach, to pomyślałem, że pomogę ci się rozgrzać... W końcu wciąż mamy wiosnę... - mocniej mnie do siebie przytulił. Na prawdę nie rozumiałam tego Demona. Pomimo tego, że znaliśmy się od niedawna to już zdążyłam zauważyć, że raz był milusi i ciepły, a zaraz potrafił być oschły i arogancki. 
     Lekko odsunął się ode mnie, tak aby móc zobaczyć moją twarz. Popatrzył na mnie figlarnie i zaczął zbliżać swoje usta do moich. Czy oni wszyscy powariowali? Urządzali sobie jakieś zawody, kto pierwszy mnie pocałuje czy co? Na szczęście nie byłam tak zaskoczona jak w przypadku Aberbaal'a dlatego, w ostatniej chwili zdążyłam zareagować. Obie dłonie położyłam mu na piersi i lekko, aczkolwiek stanowczo popchnęłam go. Swoim zachowaniem zaskoczyłam go. 
    - Nie chcesz się ze mną całować? 
    - A skąd ci przyszło do głowy, że chcę? 
    - No bo siedzisz na mnie i mnie obejmujesz...
    - Słucham?! To ty mnie pociągnąłeś i... I tak jakoś wyszło! - no jak on mógł? Bezczelny był do kwadratu... Cała czerwona wpatrywałam się w niego gniewnie. 
    - Hihi. Następnym razem na pewno cię pocałuję - uśmiechnął się do mnie łobuzersko. Jeszcze bardziej zrobiłam się czerwona.
    - Nie będzie następnego razu! 
   - Haha! Będzie, zobaczysz - kolejny uśmiech - no ale, obiecałem cię, że najpierw nauczę cię czegoś. Ale nie martw się, jak skończymy to w nagrodę cię pocałuje, co ty na to? - kiedy próbowałam dać mu przeczącą odpowiedź, ten nie dając mi nawet sekundy powiedział - Cieszę się, że się zgadzasz. Muszę wstać, możesz ze mnie zejść? - no brakowało mi słów... Powoli wstałam, chciałam uczynić to z godnością, jednak moja noga natrafiła na jakąś norkę w podłożu, dlatego o mały włos a upadłabym spektakularnie. W ostatniej chwili odzyskałam równowagę. Havelun zaśmiał się pod nosem. 
     Cały plan szlag trafił... Zresztą jak wszystko co próbowałam w życiu zrobić...

sobota, 22 listopada 2014

"Demon w Ludzkim ciele" Rozdział 7 Bezsensowna kłótnia


    - Poczekaj tutaj, skoczę tylko na chwilę do mojego pokoju po Księgę.
   - Okej - kiedy Havelun wyszedł z pokoju, ja wyjęłam kolejną bułkę. Ciągle byłam głodna. Wpatrywałam się w telewizor rozmyślając o tych wszystkich ludziach, których wczorajszego wieczoru zraniłam. 
   - Ciekawe, czy z Motokim wszystko w porządku... - szepnęłam. Kiedy przypomniałam sobie o moim byłym chłopaku, chwyciłam się za serce. Do oczu napłynęły mi łzy. Czułam się strasznie, wszystko mnie bolało, a serce najbardziej. Po policzkach spłynęła słona ciecz. Rozpłakałam sie na dobre. 
      Po chwili do pokoju wszedł Havelun trzymając czarną księgę o nieregularnym kształcie. Widniał na niej dziwny symbol. Wyglądał mniej więcej tak:
              
     Kiedy Havelun, zamknął za sobą drzwi zobaczył mnie całą zapłakaną. Szybkim ruchem odłożył księgę na komodę, znajdującą się w pobliżu wejścia i podbiegł do mnie. Kucnął przy mnie i mnie przytulił. Swoim zachowaniem bardzo mnie zaskoczył. 
    - Hej nie płacz. Robisz się wtedy cała czerwona. 
   - Ty nic nie rozumiesz...
   - Wiem, że cię rzucił chłopak... 
   - Co? A-Ale skąd? 
   - Mówisz przez sen, a ja mam bardzo dobry słuch... - przycisnął mnie mocniej do swojego torsu. Delikatnie zaczął przesuwać swoją dłoń po moim ramieniu, w geście pocieszenia - No, dalej, robię za ramię do wypłakania się więc śmiało. Płacz - nie chciałam, nie chciałam aby moje złamane serce wzięło górę. Mimowolnie zaczęłam szlochać. 
     Złapałam go mocniej za ciemno fioletową koszulkę i wtuliłam się w jego ramiona. Był ciepły. Tego ciepła w tamtej chwili bardzo potrzebowałam. Miałam już dość swojego życia. Nic nigdy nie szło po mojej myśli. Zawsze jak się za coś zabierałam, kończyło się to moją porażką. W niczym nie byłam dobra, byłam totalnym beztalenciem, śmieciem który nic nie znaczył. A jednak ktoś się mną przejmował i chciał mi pomóc. To uczucie było niesamowite. Wiedziałam, że nie jest człowiekiem, natomiast w tamtej chwili zachowywał się na prawdę ludzko. Nie wiem ile płakałam, długo. 
     Cała jego górna część koszulki zrobiła się czarna, od moich mokrych łez. On siedział po turecku, ja natomiast znajdowałam się na jego kolanach i szlochałam mu w pierś. Głaskał mnie po głowie. 
     Byłam wycieńczona z nadmiaru emocji. Chciałam aby to wszystko się w końcu skończyło. Aby to moje życie wreszcie dobiegło końca. Wewnętrznie walczyłam sama ze sobą, z jednej strony chciałam żyć dla kogoś, dla kogo byłabym ważna, z drugiej natomiast miałam już dość niesprawiedliwości na tym świecie, i chciałam aby to wszystko się po prostu dla mnie skończyło. 
     Starałam się opanować. Ciągle byłam roztrzęsiona ale już przynajmniej nie płakałam, a to był duży postęp. 
    - Havelun... - wyszeptałam łamiącym się głosem.
    - Hmmm...? - czułam jak jego klatka piersiowa drży od wydawanego dźwięku. Było to przyjemne uczucie...
    - Przepraszam... 
    - Co? Za co? - odsunął mnie lekko, tak aby móc widzieć moją czerwoną i mokrą od łez twarz. Wyglądał na mocno zaskoczonego.
    - Za to, że masz całą mokrą koszulkę od moich łez i dziękuję za to, że pozwoliłeś mi się wypłakać.
    - Spoko, zawsze jestem do usług - uśmiechnął się - chciałem ci dzisiaj pokazać tą księgę, ale chyba lepiej jak zrobię to jutro. Nie wiem kiedy ale zrobiło się już późno, a ty na pewno jesteś zmęczona. Pójdę już - mówiąc to, rozplątał moje, trzymające go, ręce i wstał. Nie chciałam aby sobie szedł. Odruchowo złapałam go za skrawek koszulki. Zatrzymał się i obrócił. 
    - Proszę... Możesz zostać...? - spytałam wpatrując się, speszona w podłogę. Gdybym mogła stać się bardziej czerwona na pewno bym się zarumieniła. Nie lubiłam pokazywać swoich słabości.
    - Hoo... Chcesz abym został? Aż tak się do mnie przywiązałaś? - położył ręce na biodrach, lekko się schylił i uśmiechnął się. Już żałowałam, że chciałam aby został. Zapomniałam przecież, że to zbok - Wiesz, skoro tak bardzo mnie praginesz to może dla ciebie zrobię wyjątek i zostanę, jednak wiedz, że dwa razy to tej samej wody nie wchodzę... - Jego twarz zbliżyła się do mojej. Nasze nosy prawię się dotykały. Czułam bijące od niego ciepło. Był za blisko,  za blisko... 
    - Nie w tym znaczeniu idioto! - odsunęłam się od niego i spuściłam głowę. 
    - Haha! Ja tam bym tobą nie pogardził nawet w tym stanie - przyglądnął się mi dokłanie, badawczym wzrokiem. Swoje spojrzenie zatrzymał dłużej na moich piersiach. Czułam się jak krowa na targu na którą patrzy kupiec i ocenia czy opłaca mu się ją kupić czy też nie. Cały czar sprzed chwili prysł. Już nie chciałam aby został, ale jak najszybciej opuścił to pomieszczenie. 
    - Z-z-zostaw... ją... 
    - Aberbaal! 
    - No cholercia, więc jednak się zbudziłeś... Eh... Myślałem, że trochę dłużej sobie pośpisz - Aberball już w ludzkiej postaci usiadł na łóżku, ciągle jego ciało było w bandażach, najprawdopodobniej był nagi. Wyglądał bardzo blado, na jego twarzy malował się czysty gniew kiedy patrzył na Haveluna.
    - Aber, co ty do cholery odwalasz? powinieneś odpoczywać - wstałam i podeszłam do Zgaszonego. Ten popatrzył na mnie i znowu się położył.
    - Płakałaś?
    - Em... Tak... Ale już w porządku, mów lepiej jak ty się czujesz - od razu zauważył że coś jest ze mną nie tak, to było słodkie.
    - Lepiej, dziękuję, że się mną opiekowałaś, jednak nie wiem dlaczego ta kreatura tutaj przebywa - mówiąc to spojrzał spode łba na Demona opierającego się o komodę.
     - Hej! Trochę szacunku! Gdyby nie ja to nasza kochana Edehiel umarłaby już z głodu, no albo by ją złapali.
    - Nasza? - zapytał mocno poirytowany Aberbaal.
    - Nom, obiecała że będzie mnie wzywać kiedy coś ciekawego będzie się działo. 
    - Ede, czy to prawda?
    - Ja tam nic mu nie obiecałam! Nie patrz tak na mnie! - Aberbaal posyłał mi wściekłe spojrzenia.
    - Nawet nie wiesz kim on jest, a już przebywasz z nim w jednym pokoju jakby był zaufaną osobą... 
    - Hej! Aber! W końcu ty mnie znasz! Jak mógłbym nie pomóc starszemu koledze? - Zgaszony uśmiechnął się przebiegle.
    - To wy się znacie? - ze zdumienia buzia sama mi się otworzyła.
    - Uwierz mi wolałbym go nie znać... 
    - I vice versa - z tej krótkiej rozmowy wywnioskowałam, że za bardzo to się oni nie lubili. Patrzyłam to na jednego to na drugiego w pełnym zdumieniu. Aberbaal siedział na łóżku, ja obok niego, Havelun stał blisko nas. Wszyscy patrzyli na siebie dziwnym wzrokiem. Zaczynałam się czuć niezręcznie. 
    - Havelun, czy mógłbyś opuścić, proszę ten pokój, stara gnido?
    - Ohoooo... Ty lepiej do mnie nie mów bo twój oddech gniecie mi koszulę
    - Taki tu tłok jak w ubikacji podczas lekcji, więc lepiej wyjdź
    - Masz nawalone jak cyganka w tobołku
    - Nie mów tak szczerze bo ci uwierzę
    - Wyrobiłeś się jak gumka w gaciach Aberbaal, mam rację Ede - chan? ( chan  w japońskim dodaje się do imienia, by uzyskać zdrobnienie. Używa się go do osoby z którą jest się blisko, np Karolina - Karolińcia itp. )
    - Eee...
    - Patrzysz na nią jak łysy na grzebień.
    - A ty jak pies na mięso.
    - Jeśli chcesz zabłysnąć, posyp się brokatem.
    - Pan Piekieł mnie stworzył bo wiedział co piękne, a ciebie bo miał zły dzień. Wiesz może gdybyś wycisnął tego pryszcza na czole też byś urósł...
    - Idź na drzewo i dokończ ewolucję.
    - Hej! Przestańcie!
    - O patrz, nasz księżniczka się na nas zezłościła...
    - No chyba na ciebie, zielona kupo.
    - STOP! Przestańcie wreszcie! Ile macie lat?! 10?! - miałam juz ich dość, Aberbaal dopiero się obudził a już się denerwował. Zresztą Havelun go prowokował. 
    Bałam się, że inni goście tego hoteliku miłości zaczął się wkurzać i przyjdą do nas z pretensjami. Wolałam tego uniknąć.
    - Nie bądź na mnie zła, on tak na mnie działa. Wiesz przecież, że ja jestem łagodny jak baranek, no może nie w łóżk...
    - Wystarczy! Wynieś tą swoją grubą dupę za drzwi!
    - Havelun, myślę, że lepiej będzie jeśli na prawdę wyjdziesz...
    - Havelun, to mój ojciec mów mi Have - uśmiechnął sie do mnie czarującym uśmiechem. Na twarzy drugiego Zgaszonego, malowała się irytacja.
    - Ty nie masz ojca deklu. Zostałeś stworzony, a nie spłodzony...
   - Deklu? Co to jest dekiel? - zapytał mocno zdziwiony Havelun, szczerze to ja też nie miałam zielonego pojęcia co to znaczy. Kojarzyło mi się to z denkiem od słoika... W sumie to fajnie to brzmiało....
    - Może ci kiedyś powiem a teraz spadaj, muszę porozmawiać z Edehiel na osobności
    - Ede, widze że twój kochaś mnie nienawidzi, no ale jutro spędzimy trochę czasu we dwoję więc się nie martw złotko. Pamiętaj, ze mam cię czegoś nauczyć... - Havelun obrzucił mnie przenikliwym spojrzeniem i uśmiechnął sie do mnie w zalotny sposób.
    - Dobrze... - w tamtej chwili Zgaszony ukłonił się i wyszedł. Zostaliśmy sami z Aberbaal'em. Zapadła głęboka cisza. Speszyłam sie trochę ponieważ oboje znajdowaliśmy się na łóżku i to jeszcze w hoteliku miłości...
    - To o czym chciałeś porozmawiać? - zapytałam się Demona obok mnie. Ten zwrócił głowę w moją stronę i powiedział
    - Havelun to morderca, błagam trzymaj się od niego z daleka...

piątek, 14 listopada 2014

"Cichy sprzeciw" Prolog część III



    - Dlaczego musiałeś się urodzić?! Dlaczego?! wykrzyknęła brązowowłosa kobieta, tym samym policzkując chłopca, który stał i patrzył w podłogę.
    Dziecko miało podbite oko, a z wargi ciekła mu krew.
    - Nienawidzę cię słyszysz?! Jesteś tylko nic nie wartym śmieciem, który zaprzepaścił całe moje życie! Żałuję, że się urodziłeś! zapłakana kobieta złapała za szklany wazon stojący na etażerce w przedpokoju i cisnęła nim w stronę chłopca. Ten nie próbował się nawet uchylić przed lecącym przedmiotem. Wazon rozciął chłopakowi skroń.
    - Zejdź mi z oczu, nie chcę cię widzieć! kobieta odwróciła się i weszła do salonu.
    Dziecko pośpiesznie weszło do swojego pokoju i zamknęło za sobą drzwi. Podeszło do łóżka, usiadło na nim i obejmując się za kolana zaczęło cicho łkać.
    Wierzchem dłoni wytarł cieknącą krew i łzy, spływające po policzku i brodzie. Po paru sekundach, chłopiec opanował się i pociągnął nosem.
     Zszedł z łóżka i otworzył na oścież okno. Zimne powietrze dostało się do ciemno szarego pokoju. Brązowe włosy chłopca rozwiewał wiatr. Ten zamknął oczy i wziął głęboki wdech.
    Następnie podszedł do biurka, wziął książkę i zaczął się z niej uczyć jak gdyby nigdy nic.
    Przez parę godzin chłopiec nie przerywał swojej czynności. Niespodziewanie do pokoju wszedł dość niski mężczyzna. Popatrzył na chłopca i wymierzył w jego brzuch cios pięścią. Chłopcu zabrakło tchu.
    - Co ty sobie myślisz?! Pobrudziłeś swoją krwią podłogę na przedpokoju! Jak myślisz dlaczego zarabiam?! mężczyzna popatrzył na chłopca pełnym wzburzenia wzrokiem. Z jego ust dochodził zapach alkoholu Zarabiam aby taka kanalia jak ty miała na jedzenie! Nie Dość, że nic nie umiesz zrobić to jeszcze nam życie uprzykrzasz! Powinieneś być nam wdzięczny! Klęczeć na kolanach i dziękować, że w ogóle jeszcze żyjesz! mężczyzna splunął na chłopca, który wpatrywał się w podłogę. Dziecko nie okazywało żadnych emocji. Nie wytarł nawet śliny, która spływała mu teraz po czole. Dopiero kiedy chwiejnym krokiem mężczyzna opuścił pokój i trzasnął drzwiami wytarł ją rękawem.
     Wzrokiem bez wyrazu popatrzył na książki, odwrócił się od biurka i poszedł zgasić światło. Po omacku szukał łóżka aż w końcu do niego doszedł, położył się i jedną ręką zakrył sobie oczy.
    - To boli To tak bardzo boli - po paru sekundach chłopiec zasnął, a na niego policzku pozostała niestarta łza.



* * *



     - Ding Dong dzieci spakowawszy się szybko wybiegały z klasy. Jedynie chłopiec z plastrem na czole i już ledwo widocznym sińcem pod okiem się nie śpieszył.
     - Itami-kun [ kun - zwrot grzecznościowy, generalnie stosowany do płci męskiej ] mógłbyś na chwilkę zostać?- zapytała sympatycznie wyglądająca kobieta. Stała na podium, w ręce trzymała skórzaną, brązową torbę, z której wystawały jakieś papiery i książka do Japońskiego.
    Chłopiec spojrzał na kobietę ze zdziwieniem, po chwili namysłu delikatnie skinął głową i podszedł do nauczycielki.
    - Ita Toin-kun, czy wszystko w porządku? Skąd masz podbite oko? Czemu nie było się w szkole? kobieta wpatrywała się bacznym wzrokiem w chłopca, który stał potulnie, nie odzywając się. Jego wzrok skierowany był w podłogę.
    Kiedy kobieta skończyła mówić, nastąpiła niezręczna cisza. Po, krótkiej chwili chłopiec podniósł na nauczycielkę wzrok i ze spokojem powiedział:
    - Spadłem ze schodów i wpadłem na szafkę z wazonem, który przeciął mi czoło. A siniaka pod okiem zrobił mi mój kuzyn, ale to było niechcący, bawiliśmy się, a on rzucił we mnie zabawką chłopiec przy mówieniu patrzył prosto w oczy kobiety, mowa jego ciała nie wskazywała no to, że kłamie.
    - Aha Rozumiem Możesz już iść, dziękuję, że odpowiedziałeś na moje pytania.
    - Yhym - chłopiec pokręcił głową. Ukłonił się nauczycielce i wyszedł z klasy





* * *



 Dziecko stojąc przed dużym kremowym domem, sięgnął do swojej torby [ w Japonii torbę na książki noszą zarówno dziewczyny jak i chłopcy. Jest to część ich mundurka, podobnie jest z obuwiem ] i gmerając w niej w końcu znalazł klucze. Włożył odpowiedni do zamka i przekręcił. Ze zdziwieniem stwierdził, że ktoś jest w domu.
    Tego dnia miało jego rodziców miało nie być. Stał przed drzwiami i wpatrywał się w zamek i tkwiący w nim klucz.
     Nagle drzwi otworzyły się. Uderzyły chłopaka Prosto w nogę. Dziecko nie wydało z siebie żadnego dźwięku, tylko lekko schyliło się w przypływie ostrego bólu. Ktoś złapał go za rękę. Szarpnął nią i z całej siły wciągnął do środka. Klucz został w drzwiach, które ktoś zamknął tak mocno, że aż zatrzęsła się framuga.
    W przedpokoju było niezwykle ciemno. Chłopczyk nie był w stanie zobaczyć osoby, która właśnie w tej chwili wciągała go w głąb domu.  Jego uszom dochodził jedynie odgłos ciężkiego dyszenia. Kiedy znaleźli się w salonie, połączonym z kuchnią, chłopiec zauważył, że wszystkie okna są pozasłaniane.
    Żelazny uścisk zelżał. Chłopiec spojrzał na swój zaczerwieniony nadgarstek. Nagle poczuł ogromy ból w okolicy uda. Spojrzał na nie i ze zdziwieniem zauważył krew, która ciekła po jasnych jeansach. Po raz kolejny spojrzał na ciemną postać.
    - Jak śmiałeś?! Hyh?! z naprzeciwka, z ust tajemniczego napastnika doszedł chłopca znajomy głos Nauczycielka dzwoniła, jak śmiałeś się jej poskarżyć co? TY ŚMIECIU! chłopiec po raz kolejny poczuł ból, tym razem na drugiej nodze. Czuł jak ciepło rozchodzi się po całym ciele. Patrzył na swoją matkę z niedowierzaniem.
    - Mamo? jego niepewny głos przeciął ciszę która go otaczała. Jedynie co usłyszał było otwieraniem drzwi. Spojrzał w stronę przedpokoju i kiedy rozbłysło światło jego oczom ukazał się wściekły mężczyzna, który kroczył w jego kierunku z kijem baseballowym. Ostatnie co zobaczył był, ojciec który zamachiwał się na jego głowę.
     Stracił przytomność…



* * *



Toin obudził się. Widział znajomy sufit, który znajdował się w jego pokoju. Poczuł, że jest mu niesamowicie zimno. Zauważył że jego okno jest otwarte na oścież, a do pokoju wlatuje zimne, nocne powietrze.
    Nagle przed jego oczami pojawiło się oblicze zapłakanej matki. Nie zrobiło to na chłopcu wrażenia. Wiedział bowiem, że matka nie płacze dlatego, że jemu stała się krzywda. Przestał się już oszukiwać dawno temu.
    Kobieta czule zbliżyła swoją rękę do policzka chłopaka. Następnie z całej siły uderzyła go w twarz. Toin spojrzał na nią bez wyrazu. Nie ruszało go to już. Przyzwyczaił się do ciągłego upokarzania i bicia. Jednak kiedy ta zaczęła rozpinać mu spodnie zareagował. Szerzej otworzył oczy i zaczął się szarpać. Matka spojrzała na niego ze zdziwieniem.
    - Śmiesz się mi opierać? zapytała a w jej głosie słychać było niedowierzanie i nieludzką złość. Chłopiec przez chwilę patrzył na kobietę i podejmując decyzję kiwną głową. W oczach kobiety zapłoną gniew, kiedy po raz kolejny chciała go uderzyć, ten ciągle leżąc odchylił się tym samym unikając ciosu.
    Podczas tej czynności zauważył nóż leżący obok łóżka. Jego matka podążyła za jego wzrokiem i wyciągnęła po niego rękę. Chłopiec jednak był szybszy i kiedy tylko chwycił nóż zamachnął się na rękę kobiety. Pokój wypełnił się krzykiem. Na twarz chłopca zaczęła skapywać świeża krew.
    Kobieta ignorując obficie, krwawiącą rękę próbowała wyszarpnąć z dłoni chłopca nóż. Podczas szarpaniny chłopiec zamachnął się na szyję kobiety. Po krótkiej chwili nacisk ze strony kobiety zelżał. Na ścianie rozbryznęła się krew.
    Nagle drzwi otworzyły się, a do środka wszedł zdyszany mężczyzna. Spojrzał na kobietę, która leżała teraz w nienaturalnej pozycji, a z jej szyi sączyła się krew. Z gniewem spojrzał na chłopca, który usiłował wydostać się spod zwłok matki.
     Ojciec chłopca patrzył z niedowierzaniem na dziecko. Kiedy Toinowi w końcu udało się odrzucić martwe ciało, zauważył mężczyznę, który zaczął iść w jego kierunku.
    Chłopiec ciągle trzymając nóż zamachnął się na jego głowę, ten jednak zrobił unik i złapał za rękę dzierżące narzędzie, tak mocno, że chłopiec wypuścił trzymany przez niego przedmiot.
    Dziecko gorączkowo zaczęło myśleć, jak wydostać się z uścisku ojca i wpadł na jedyny sensowny pomysł. Z całych sił kopnął mężczyznę w krocze. Ten zginając się z bólu, puścił chłopaka. W mgnieniu oka Toin dopadł noża i zamachnął się na ojca. Tym razem trafił prosto w plecy odwróconego, od niego mężczyzny. Ostrze wbiło się aż po samą rączkę. Z przerażeniem chłopiec puścił narzędzie i usiadł na ziemię. Ciało ojca zsunęło się powoli na podłogę.
    Chłopiec zaczął się uśmiechać.
    - Postawiłem się im Postawiłem Postawiłem - bredził, cichym głosem. Z tępym wyrazem twarzy wyszedł z pokoju i skierował się w stronę drzwi frontowych.
     Na dworze było już kompletnie ciemno, chłopiec szedł po omacku w stronę centrum miasta




* * *




    - Komendancie, przyszedł jakiś chłopczyk, bredzi coś o postawieniu się rodzicom - Do pokoju wszedł dość niski policjant. Ciągle trzymając drzwi wpatrywał się w niskiego i grubego mężczyznę, który siedząc za biurkiem, czytał jakieś dokumenty.
    - No i co z tego? powiedział, nie zwracając większej uwagi na policjanta.
    - No On Jest cały we krwi Ma poranione nogi, ślady po podbitym oku i rozcięte czoło. Ale tyle jest tej krwi, że uważamy, że to nie jego
    - Co? zapytał komendant odkładając dokumenty.
    - No Krew, panie komendancie - zaintrygowany mężczyzna wstał i westchnieniem udał się za policjantem.
   Gdy obydwoje znaleźli się w ciemno brązowym, nie dużym pokoju komendant stanął jak wryty.
    Kiedy ujrzał chłopca jego oczy zrobiły się ogromne. Skulony chłopiec od stóp do głów ubrudzony był krwią. Zaschnięta ciecz pozlepiała brązowe włosy. Dziecko siedziało i pustym wzrokiem wpatrywało się w swoje stopy. Nie okazywał żadnych emocji i był nadzwyczaj spokojny. Nagle spojrzał na komendanta, który stał wpatrując się  w chłopca intensywnym wzrokiem.
    - Mógłbyś pójść ze mną? Mam do ciebie parę pytań niski mężczyzna wskazał za siebie, w kierunku pokoju przesłuchań. Chłopiec bez słowa wstał i udał się za grubym policjantem.
    Usiedli naprzeciwko siebie. Mężczyzna próbował odgadnąć o czym myśli i co czuje chłopiec. Jednak po dłuższej chwili intensywnego wpatrywania się w dziecko nie zauważył nic nadzwyczajnego w jego zachowaniu. W końcu odchrząknął i powiedział:
    - Chciałbyś może coś do picia? chłopiec pokiwał przecząco głową. Kolejne chrząknięcie Jak masz na imię, ile masz lat? I co się stało? zapytał.
    - Nazywam się Itami Toin, mam siedem lat. Zabiłem swoich rodziców na twarzy mężczyzny malowało się zdumienie. Chłopiec mówił o morderstwie z takim spokojem i opanowaniem. Na jego twarzy majaczył nawet obłąkańczy uśmiech.
     - Nie chce mi się wierzysz, że ich zabiłeś… W końcu chyba każde dziecko kocha swoich rodziców
    - Nienawidziłem ich. Nawet za nimi nie tęsknie komendant z niedowierzaniem patrzył na chłopca. Po wyglądzie dziecka można było stwierdzić, że w u niego w domu stosowano przemoc
     Mężczyzna sam miał dzieci, nawet córkę w jego wieku, w głowie pojawiła mu się myśl: Co jego rodzice musieli robić, że takie małe dziecko nie kochało swoich rodziców? Jakie on musiał przeżyć piekło?
     - Możesz mi opowiedzieć co dokładnie się wydarzyło? zapytał po chwili wahania. Kiedy chłopiec miał już otwierać usta do pokoju weszła wysoka postać. Ubrana w czarny płaszcz i eleganckie buty sprawiała wrażenie dobrze usytuowanej.
    Komendant zauważając mężczyznę wstał i pokłonił się nisko [ w kulturze Japonii kiedy się o coś prosi, dziękuje, przeprasza bądź wita powinno się pokłonić. Jest to oznaka dobrego zachowania, oraz wyraz szacunku dla drugiej osoby ] [1].
     - Witam Seo-san[1] [ san - przydomek nadawany osobom, których darzymy dużym szacunkiem, bądź gdy dana osoba jest dużo od nas starsza ], tak myślałem, że się zjawisz.
     Chłopiec spojrzał na wysoką postać i po paru chwilach swój wzrok znowu skierował na komendanta.
    - To ja cię, tu z nim zostawiam. Mam komuś powiedzieć, żeby przyniósł ci kawy?
    - Nie trzeba, mam nadzieję, że nie zabawię tu długo i szybko uda mi się przekonać tego chłopca uśmiechnął się do mężczyzny. Kiedy ten wyszedł z pokoju, usiadł na jego miejscu.
    - Nazywam się Seo Kiouhei, należę do tajnej organizacji dla młodocianych przestępców mężczyzna opowiadał dziecku, jak wygląda życie w organizacji. Po parunastu minutach tłumaczeń, zapytał:
    - Dołączysz do nas?
    - Mnie jest wszystko jedno, chcę jedynie abym miał święty spokój wzrok chłopca ciągle był spuszczony i rzadko kiedy podnosił go na mężczyznę.
    - Chciałbym, abyś odpowiedział mi wprost, jeśli nie możesz się jeszcze zdecydować, to przyjdę za jakiś czas i zapytam ponownie Kiouhei wstał i skierował się w stronę drzwi.
    - Mnie naprawdę wszystko jedno, jeśli uważa pan, że byłbym przydatny, to niech mnie pan dołączy.
   - Chciałbym, aby to była twoja decyzja. Nie chcę nikogo, do niczego zmuszać mężczyzna wpatrywał się w chłopca poważnym wzrokiem. Chłopiec był zszokowany. Po raz pierwszy w życiu mógł podjąć własną decyzję. Nie był do niczego zmuszany, mógł zrobić to co zechciał. Oczarowany patrzył prosto w ciemne oczy mężczyzny. Delikatnie się uśmiechnął i ze łzą w oku kiwną głową.
    Kiouhei podszedł do chłopca i położył swoją rękę na jego głowie. Uśmiechnął się i powiedział:
     - Cieszę się…



* * *



     - Witam wszystkich! Zaczynamy projekt ZWZ. Każdy razem ze swoim nauczycielem wyjedzie na swój indywidualny trening. Mam nadzieję, że po szkoleniu, spotkamy się tutaj w tej samej liczbie trzydziestu osób, co teraz. Dziękuję, również takiej samej liczbie trenerów, którzy zgodzili się wami opiekować. Mam nadzieję, że nie będziecie im sprawiać kłopotu. A teraz odmarsz! - Kiouhei stał na podium w dużej auli. Przed nim roztaczał nie niesamowity widok. W dziesięciu rzędach stało po sześć osób. Za każdym dzieckiem stał dorosły. Wszystkie dzieci ubrane były w czarne spodnie oraz czarną koszulkę z wyszywanymi literami ZWM oznaczającymi Zespół Wyszkolonych Morderców. Ich trenerzy natomiast byli ubrani bardzo podobnie, nie licząc płaszcza.
    Przed wielką rezydencją, w której przebywali, zaparkowanych było multum taksówek, a cały, malutki parking zapełniony był samochodami.
    Do każdego z nich wchodziło dziecko i ich nauczyciel. Nie długo w posiadłości Kiouheia nie został nikt, oprócz niego samego.
    Każde dziecko, które popełniło co najmniej jedno morderstwo zaczynało nowe życie, całkiem inne od doczesnego.
    Kiouhei wpatrywał się w zachodzące słońce i rozmyślając o tych wszystkich dzieciach, westchnął…