wtorek, 11 listopada 2014

"Cichy sprzeciw" Prolog część I




    - Nieeeeeeeee!!! Zostaw mnie!
    - Hahahaha! Tak! TAK! Krzycz głośniej! – młoda dziewczyna zaczęła szarpać się z czterema chłopakami. Trójka z nich trzymała ją, tak, aby nie mogła się wyrwać.
    - Wiesz, co? Uwielbiam kobiecy krzyk… Pełen strachu, obaw i niepokoju… Dlatego krzycz, proszę cię krzycz bardziej – młody chłopak podszedł do dziewczyny i pieszczotliwie pogłaskał ją po twarzy – A wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze? – szepnął do ucha swojej ofierze – To, że nikt cię nie usłyszy, a nawet, jeśli, to i tak ci nie pomoże… - chłopak zaczął obmacywać ją, w końcu rozerwał bluzkę dziewczyny i zaczął się do niej dobierać.
     Całemu zajściu z ukrycia przyglądał się mały chłopiec. Kiedy zaczęto bić dziewczynę i rozbierać ją, chłopak szybko oddalił się. Wszędzie na ścianach wąskich uliczek wymalowane były znaki kanji [ Japoński rodzaj alfabetu ] oznaczające „krzyk”.
    Zawsze było tam ciemno, czy był słoneczny dzień czy padał deszcz, zawsze panował tam półmrok. Wszystkiemu winne były dość wysokie, obskurne rudery, do których można było się dostać tylko tymi wąskimi uliczkami.
    Chłopczyk szybko oddalał się od zaułku, starając się nie zwracać uwagi na rozdzierające krzyki kobiety.



* * *

    - Mamo! Wróciłem! – do obskurnego mieszkania wszedł chudy i zmizerniały chłopiec. Jego kruczo czarne włosy opadały mu na delikatną twarz.
    - Jak było w szkole? – powiedziała kobieta, która stała właśnie przy starej kuchence, była niesamowicie ładna, a przez jej skórę można było dostrzec zarysowania kości i żyły.
   Ubrana była w czarny fartuch, zwykłe stare jeansy i niebieską, przetartą koszulkę.
     Kiedy zobaczyła chłopca wycierała właśnie chude ręce brudnawą ścierką. Ten podszedł do matki i mocno ją przytulił.
    - Dobrze, znowu ich widziałem, proszę uważaj na siebie… - Kobieta lekko odsunęła się od syna, tak, aby mogła na niego spojrzeć.
    - Nie powinieneś przechodzić tymi ulicami! Ile razy mam ci to powtarzać! A jeśli coś ci się stanie?! – w oczach kobiety widać było matczyną troskę i strach.
   - Ale nie mamy pieniędzy, więc wolę zaoszczędzić na autobusie i wracać ze szkoły na piechotę…
   - Kochanie, ale ty masz dopiero siedem lat, nie powinieneś o tym myśleć… Proszę cię nie chodź tamtędy…
    - Ale ty przechodzisz przez te ulice do pracy – chłopczyk patrzył na swoje stopy i mocniej złapał fartuch matki.
    - Ja jestem dorosła, zresztą zaraz muszę wyjść, jedzenie masz na stole. Nie czekaj na mnie, wrócę w nocy. Z samego rana idę do cukierni, dlatego zobaczymy się dopiero po południu. Kocham cię, dobranoc – kobieta pocałowała swojego synka w czoło, ten uśmiechnął się i puścił ją.
     - Ja też cię kocham mamo.
     Kobieta szybko przebrała się w czarny obskurny kombinezon i wyszła w pośpiechu. Chłopiec patrzył na nią dopóki całkowicie nie zniknęła mu z oczu.
    Zbliżała się zimna i wietrzna noc…



* * *



Kiedy chłopiec się obudził był już ranek. W domu nie było jego matki, zjadł kawałek chleba, wziął plecak i wyszedł do szkoły.
     Przechodząc przez wiecznie ciemne uliczki chłopiec nie zauważył nic dziwnego.
     W szkole dzień minął mu spokojnie, postanowił posłuchać mamy i pierwszy raz od dawna poszedł na przystanek autobusowy. Wsiadł do pojazdu, kupił bilet i usiadł.
     Gdy dotarł do domu, jego matki ciągle wciąż nie było w domu. Kiedy zaczęło się już ściemniać, chłopiec zaczął się niepokoić.
    Chodził po pokoju, reagując na najmniejszy dźwięk, dochodzący zza drzwi.
     Nie wytrzymał. Postanowił jej poszukać.
    Wziął ze sobą jedynie klucze do mieszkania i wybiegł na ulicę. Kierował się w stronę drugiej pracy matki. Do cukierni „Malina”.
    Biegł rozglądając się w poszukiwaniu znajomej sylwetki kobiety. Przebiegał właśnie obok zaułka kiedy usłyszał czyjś krzyk.
    Zatrzymał się. Jego ciemno niebieskie oczy przepełnione były strachem i zdziwieniem. Powoli i ostrożnie podszedł do zakrętu i wychylił się zza murku.
    Zobaczył chłopaków z poprzedniego dnia i kobietę. Leżała z rozdartą bluzką i rozpiętymi spodniami. Z jej głowy ciekła krew, była nieprzytomna.
    - Ona żyje?
    - A skąd mam wiedzieć, waliłeś w jej głowę tyle razy, że nie zdziwiłbym się gdyby nie żyła – cała trójka zaczęła się szyderczo śmiać.
    Chłopiec zaczął się trząść. Ogromnymi oczami wpatrywał się w swoją matkę, która leżała umorusana cała we krwi, z rozerwaną bluzką.
    Bezwiednie chwycił metalowy pręt leżący na ziemi, obok kosza na śmieci. Cicho podszedł do chłopaka, który znajdował się najbliżej niego.
     Członkowie gangu byli tak zajęci sobą, że nie zauważyli małego chłopczyka zbliżającego się do nich. Zauważyli go dopiero, kiedy pierwszy z nich z ogromną siłą, jak na dziecko, dostał metalowym prętem prosto w głowę.
    Pozostałe dwie osoby, w tym szef gangu spojrzeli na chłopca ze zdumieniem. Z głowy ich towarzysza sączyła się krew, a na ziemi tworzyła się kałuża krwi.
    - Ty śmieciu, jak śmiałeś… - nastolatek zwrócił się do chłopca, zagradzając mu tym samym drogę do ich szefa, który właśnie zaczął się oddalać od chłopca, na tyle wolno by nie wzbudzić swoim zachowaniem, jakichkolwiek podejrzeń.
    Chłopczyk zbliżał się do nastolatka, który wyciągnął broń. Kiedy to zauważył, zwinnym susem pokonał odległość dzielącą ich.
    Pewnym ruchem uderzył metalowym prętem w rękę napastnika.
    Chłopak momentalnie wypuścił broń i zaczął krzyczeć z bólu. Jego ręka wyginała się nienaturalnie. Pręt uderzył bowiem prosto w łokieć. W agonii nastolatek upadł na ziemię.
    Spokojnie, niczym doświadczony kat, chłopiec podszedł i z szaleństwem w oczach zadał kolejne ciosy, tym razem prosto w głowę.
    Twarz chłopaka była zmasakrowana, złamany nos i szczęka powodowały makabryczny widok.
    W zaułku przybyło świeżej krwi…
     Dziecko zaczęło się śmiać demonicznym śmiechem. Wyglądało jak opętane, dlatego kiedy spojrzał na szefa ten wydał z siebie wysoki dźwięk.
    - Ty… Ty psycholu! – wykrzyknął i odwrócił się aby uciec. Zapomniał jednak o jednej ważnej rzeczy. Dopiero kiedy się odwrócił zdał sobie z tego sprawę. Stał twarzą w twarz z brudnym, zakrwawionym murem. Jedna droga ucieczki znajdowała się za chłopcem, który z każdą sekundą znajdował się coraz bliżej.
     Nastolatek trzęsąc się opierał się plecami o murek, patrząc prosto w oczy chłopca. Na jego twarzy widniał obłąkany uśmiech.
    Dziecko chwyciło pręt w obie ręce i z całej siły wbiło go w brzuch swojej ofiary.
    Przerażony nastolatek wwiercał swój wzrok w ranę na brzuchu. Chłopiec z wielkim trudem wyciągnął pręt, który nie wbił się głęboko i zadał cios po raz kolejny.
     Tym razem nastolatek upadł na ziemię i ciągle mając otwarte powieki wpatrywał się bez życia w chłopca.
     Żaden z nich, już nigdy się nie poruszył.
     Chłopiec wytarł twarz rękawem, uśmiechnął się i podbiegł do swojej matki. Wziął jej głowę na swoje kolana i się do niej przytulił. Siedział tak, dopóki starsza pani, przechodząc nie zobaczyła co się stało.
    Jej krzyk, przenikliwy i donośny zwrócił uwagę chłopca. Puścił głowę swojej mamy i wstał. Powoli podszedł do kobiety, która stała bezruchu, rękami osłaniając swoje ciało.
    - Mogłaby mi pani pomóc? Muszę, z moją mamą pójść do domu. Sam jednak nie dam rady jest ranna… - patrzył na kobietę niewinnymi oczami bez wyrazu i uśmiechnął się lekko. Jego twarz nadal była cała we krwi co razem z serdecznym uśmiechem powodowało, makabryczny widok. Kobieta popatrzyła na zwłoki, wydała z siebie kolejny głośny dźwięk i uciekła, ani razu nie oglądając się za siebie.
    Zdziwiony chłopiec znowu podszedł do matki i objął ją.
    Obejmował ją tak długo, dopóki przyjechała policja, mężczyźni obezwładnili chłopca, który zostając oddzielony od martwej matki, zaczął krzyczeć i szarpać się.


* * *


     - Mogę się spotkać z mamą? – zapytał mały, czarnowłosy chłopczyk. Jego ciemno niebieskie oczy, przenikliwie wpatrywały się w komendanta policji.
    Dziecko znajdowało się w małym pokoju pomalowanym na stalowo szary niebieski kolor. Siedział na metalowym krześle, przy stole, a naprzeciw niego górował wysoki mężczyzna, który trzymał w ręku kubek kawy.
     Ubrany był w policyjny mundur i marszcząc czoło patrzył na dziecko, które bawiło się rąbkiem swojej zakrwawionej koszuli.
    Mężczyzna obrócił się i bezradnie popatrzył na swoje odbicie w lustrze fenickim. Odchrząknął i po raz kolejny spojrzał na chłopca.
     - Już ci to mówiłem… Twoja mama nie żyję…
     - Czemu pan mówi takie straszne rzeczy? – chłopiec podniósł swój wzrok znad stołu i spojrzał na policjanta z wyrzutem.
    - A-ale to prawda… - powiedział ze zrezygnowaniem – co mam zrobić abyś mi uwierzył? – zapytał.
    - Mógłbym się zobaczyć z moją mamą? – chłopiec nie dawał za wygraną, chciał jak najszybciej opuścić pokój przesłuchań, przytulić się do matczynej spódnicy i wrócić z nią do domu.
    - Mówiłem ci przecież, że twoja matka nie żyje! – wykrzyknął policjant, w tym samym czasie zrobił gwałtowny ruch ręką. Jego kawa rozlała się a kubek spadł na ziemię.
   - Zamknij się… ZAMKNIJ SIĘ! – chłopiec złapał się za głowę i zaczął nią potrząsać. Popatrzył ze wściekłością na komendanta i wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło. W małym pokoju metaliczny dźwięk wypełnił całą przestrzeń.
     Dziecko zaczęło ciężko dyszeć, je oczy patrzyły na wszystko, a zarazem na nic. Miotał się po pomieszczeniu, ku przerażeniu mężczyzny.
    Z paniką zerknął na lustro fenickie i odsunął się od chłopca na tyle na ile to było możliwe. Ten zaczął krzyczeć i ciągle trzymając się za głowę kucnął.
    Nagle drzwi do pokoju otworzyły się, weszło do niego dwóch mężczyzn i szybkim ruchem obezwładnili chłopca, który leżał teraz skrępowany na ziemi. Po jego policzkach ciekły łzy. Na twarzy jednak widniał uśmiech.
    - Tak… To ja ich zabiłem… Powinniście być mi wdzięczni… - w oczach dziecka kryło się szaleństwo i satysfakcja.
    Przez otwarte drzwi wszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Odziany był w ciemny, zwykły męski płaszcz, sięgający aż do ziemi. W pasie przepasany był paskiem, z czarną sprzączką, był bardzo dobrze dopasowany, przez co doskonale podkreślał figurę mężczyzny. Głęboki dekolt w serek, odkrywał część czarnego golfa. Była to dwurzędówka, z każdej strony mająca po trzy guziki. Jego eleganckie buty, były tak czyste, że można było się w nich przejrzeć. Ze zdumieniem popatrzył na obezwładnionego chłopca, a potem na komendanta, stojącego tuż przy lustrze fenickim.
     - Kim pan jest? Trwa teraz przesłuchanie, proszę natychmiast stąd wyjść! – powiedział policjant, wpatrując się w przybysza.
    - Nazywam się Seo Kiouhei, należę do tajnej organizacji, NODNP, o której panowie zapewne słyszeli, chciałbym porozmawiać z chłopcem na osobności.
    - Później, teraz ja mam do niego parę pytań, na które jeszcze nie zdążył odpowiedzieć. Dlatego powtarzam, aby pan natychmiast opuścił to pomieszczenie – komendant bacznym wzrokiem taksował mężczyznę, który ani myślał wyjść z pokoju.
    Podszedł do krzesła, na którym wcześniej siedział komendant i rozsiadł się w nim wygodnie.
     - C-co pan wyprawia! – obruszył się policjant – NATYCHMIAST ma pan opuścić ten pokój! – wykrzyknął, zbliżył się do siedzącego mężczyzny i uderzył w stół. Zapomniał jednak, o kawie, która wcześniej się rozlała i w przypływie nagłej złości nie zauważył jej. Jego ręka rozbryznęła ciecz po całym pokoju. Policjanci jak i chłopiec byli nie mniej mokrzy od sprzeczających się mężczyzn.
     Kiouhei ręką odzianą w ciemną rękawiczkę, otrzepał, niczym z kurzu, swój płaszcz i spojrzał na chłopca, całkowicie ignorując komendanta. Z jego włosów skapywała zimna kawa, mimo to spokojnym głosem powiedział:
    - Chłopcze, chciałbyś ze mną porozmawiać? – zdziwione dziecko, ciągle leżąc, popatrzyło na tajemniczego mężczyznę. Ledwo zauważalnie kiwnęło głową, zgadzając się – Panowie, moglibyście go puścić? – tym razem zwrócił się do policjantów, którzy od razu puścili chłopaka. Ten wstał i podszedł do krzesła naprzeciwko siedzącego mężczyzny, nie wiedząc co robić po prostu stał i wpatrywał się w ciemne oczy Kiouheia.
     - Siadaj – uśmiechnął się, chłopiec posłusznie usiadł – Opowiem ci teraz trochę o naszej organizacji. Widzisz działamy od niedawna, dlatego teraz non stop kogoś werbuje, no ale to nie ważne. Nasza organizacja pracuje dla rządu, jak już wcześniej wspominałem nazywa się NODNP co jest skrótem od „ Narodowej Organizacji Dla Nastoletnich Przestępców”. Widzisz, policja posiada bardzo obciążające cię dowody, i pomimo tego, że jesteś dzieckiem, mogą cię wsadzić nawet do więzienia. Nie będę wymieniał za co możesz pójść siedzieć, bo tego jest multum. W każdym razie, chciałbym abyś wstąpił do naszej organizacji. Oczywiście nie będziesz całkiem wolny, ale jeśli będziesz stosować się do naszych poleceń, możesz wtedy otrzymywać coraz więcej swobody. Będziesz mógł normalnie chodzić do szkoły, poznawać nowych ludzi i tak dalej i tak dalej. Jeżeli będziesz potrzebować jakiejś rzeczy materialnej, oczywiście rozważymy twoją prośbę, ale powinieneś ją dostać. Hmm… Masz może jakieś pytania? – kiedy mężczyzna nagle przerwał swój monolog chłopiec, który dotychczas wpatrywał się w swoje splecione ręce, nagle podniósł głowę.
    - Tylko jedno – powiedział cicho.
    - Śmiało – zachęcił Kiouhei.
    - Co dokładnie miałbym robić, jeśli wstąpię?
    - Hmm… Generalnie, kiedy tam wstąpisz na parę lat wyjedziesz, może nawet z kraju w celach szkoleniowych. Otóż ogólna koncepcja, tej organizacji jest taka, aby wyszkolić zabójców. Takie przypadki jak wy, doskonale się do tego nadają. Będziecie dostawać zlecenia, aby na przykład zabić jakiegoś przemytnika narkotyków. Jest to program, umożliwiający takim dzieciom jak ty prawie normalne życie. Oczywiście jeśli dopuścisz się jakiegoś przestępstwa, nieuzasadnionego, to automatycznie zostajesz wyrzucony z programu i wtedy na pewno resztę życia spędzisz w celi więziennej. Wiem, że taka perspektywa jest straszna, jednak myślę że to wciąż lepsze, niż spędzenie całego swojego życia w więzieniu, masz dopiero siedem lat, jednak ta decyzja należy już tylko do ciebie – pomimo tego, że mężczyzna mówił bez tchu chłopiec uważnie go słuchał, patrząc mu przy tym prosto w oczy.
     - Mówił pan, że wyjadę na szkolenie. Na jak długo i jeśli dzisiaj bym wstąpił, to… Kiedy bym wyjechał?
     - Jeśli wstąpiłbyś dzisiaj, to zanim byśmy wszystko przygotowali, minąłby chyba tydzień. Czyli mniej więcej za tydzień. Trudniej jest mi za to powiedzieć kiedy skończyłoby się szkolenie. Będziesz chodził do szkoły, mając po szkole treningi, do tego dochodzi nauka, przerwy i tak dalej… Naprawdę trudno mi powiedzieć, na pewno na parę lat.
    - Dobrze, zgadzam się, jednak chciałbym być obecny na pogrzebie mojej matki – Mężczyzna wstał i uśmiechnął się do chłopca.
    - To da się załatwić – wyciągnął swoją smukłą dłoń w stronę dziecka – cieszę się, że do nas dołączysz.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz