piątek, 14 listopada 2014

"Cichy sprzeciw" Prolog część III



    - Dlaczego musiałeś się urodzić?! Dlaczego?! wykrzyknęła brązowowłosa kobieta, tym samym policzkując chłopca, który stał i patrzył w podłogę.
    Dziecko miało podbite oko, a z wargi ciekła mu krew.
    - Nienawidzę cię słyszysz?! Jesteś tylko nic nie wartym śmieciem, który zaprzepaścił całe moje życie! Żałuję, że się urodziłeś! zapłakana kobieta złapała za szklany wazon stojący na etażerce w przedpokoju i cisnęła nim w stronę chłopca. Ten nie próbował się nawet uchylić przed lecącym przedmiotem. Wazon rozciął chłopakowi skroń.
    - Zejdź mi z oczu, nie chcę cię widzieć! kobieta odwróciła się i weszła do salonu.
    Dziecko pośpiesznie weszło do swojego pokoju i zamknęło za sobą drzwi. Podeszło do łóżka, usiadło na nim i obejmując się za kolana zaczęło cicho łkać.
    Wierzchem dłoni wytarł cieknącą krew i łzy, spływające po policzku i brodzie. Po paru sekundach, chłopiec opanował się i pociągnął nosem.
     Zszedł z łóżka i otworzył na oścież okno. Zimne powietrze dostało się do ciemno szarego pokoju. Brązowe włosy chłopca rozwiewał wiatr. Ten zamknął oczy i wziął głęboki wdech.
    Następnie podszedł do biurka, wziął książkę i zaczął się z niej uczyć jak gdyby nigdy nic.
    Przez parę godzin chłopiec nie przerywał swojej czynności. Niespodziewanie do pokoju wszedł dość niski mężczyzna. Popatrzył na chłopca i wymierzył w jego brzuch cios pięścią. Chłopcu zabrakło tchu.
    - Co ty sobie myślisz?! Pobrudziłeś swoją krwią podłogę na przedpokoju! Jak myślisz dlaczego zarabiam?! mężczyzna popatrzył na chłopca pełnym wzburzenia wzrokiem. Z jego ust dochodził zapach alkoholu Zarabiam aby taka kanalia jak ty miała na jedzenie! Nie Dość, że nic nie umiesz zrobić to jeszcze nam życie uprzykrzasz! Powinieneś być nam wdzięczny! Klęczeć na kolanach i dziękować, że w ogóle jeszcze żyjesz! mężczyzna splunął na chłopca, który wpatrywał się w podłogę. Dziecko nie okazywało żadnych emocji. Nie wytarł nawet śliny, która spływała mu teraz po czole. Dopiero kiedy chwiejnym krokiem mężczyzna opuścił pokój i trzasnął drzwiami wytarł ją rękawem.
     Wzrokiem bez wyrazu popatrzył na książki, odwrócił się od biurka i poszedł zgasić światło. Po omacku szukał łóżka aż w końcu do niego doszedł, położył się i jedną ręką zakrył sobie oczy.
    - To boli To tak bardzo boli - po paru sekundach chłopiec zasnął, a na niego policzku pozostała niestarta łza.



* * *



     - Ding Dong dzieci spakowawszy się szybko wybiegały z klasy. Jedynie chłopiec z plastrem na czole i już ledwo widocznym sińcem pod okiem się nie śpieszył.
     - Itami-kun [ kun - zwrot grzecznościowy, generalnie stosowany do płci męskiej ] mógłbyś na chwilkę zostać?- zapytała sympatycznie wyglądająca kobieta. Stała na podium, w ręce trzymała skórzaną, brązową torbę, z której wystawały jakieś papiery i książka do Japońskiego.
    Chłopiec spojrzał na kobietę ze zdziwieniem, po chwili namysłu delikatnie skinął głową i podszedł do nauczycielki.
    - Ita Toin-kun, czy wszystko w porządku? Skąd masz podbite oko? Czemu nie było się w szkole? kobieta wpatrywała się bacznym wzrokiem w chłopca, który stał potulnie, nie odzywając się. Jego wzrok skierowany był w podłogę.
    Kiedy kobieta skończyła mówić, nastąpiła niezręczna cisza. Po, krótkiej chwili chłopiec podniósł na nauczycielkę wzrok i ze spokojem powiedział:
    - Spadłem ze schodów i wpadłem na szafkę z wazonem, który przeciął mi czoło. A siniaka pod okiem zrobił mi mój kuzyn, ale to było niechcący, bawiliśmy się, a on rzucił we mnie zabawką chłopiec przy mówieniu patrzył prosto w oczy kobiety, mowa jego ciała nie wskazywała no to, że kłamie.
    - Aha Rozumiem Możesz już iść, dziękuję, że odpowiedziałeś na moje pytania.
    - Yhym - chłopiec pokręcił głową. Ukłonił się nauczycielce i wyszedł z klasy





* * *



 Dziecko stojąc przed dużym kremowym domem, sięgnął do swojej torby [ w Japonii torbę na książki noszą zarówno dziewczyny jak i chłopcy. Jest to część ich mundurka, podobnie jest z obuwiem ] i gmerając w niej w końcu znalazł klucze. Włożył odpowiedni do zamka i przekręcił. Ze zdziwieniem stwierdził, że ktoś jest w domu.
    Tego dnia miało jego rodziców miało nie być. Stał przed drzwiami i wpatrywał się w zamek i tkwiący w nim klucz.
     Nagle drzwi otworzyły się. Uderzyły chłopaka Prosto w nogę. Dziecko nie wydało z siebie żadnego dźwięku, tylko lekko schyliło się w przypływie ostrego bólu. Ktoś złapał go za rękę. Szarpnął nią i z całej siły wciągnął do środka. Klucz został w drzwiach, które ktoś zamknął tak mocno, że aż zatrzęsła się framuga.
    W przedpokoju było niezwykle ciemno. Chłopczyk nie był w stanie zobaczyć osoby, która właśnie w tej chwili wciągała go w głąb domu.  Jego uszom dochodził jedynie odgłos ciężkiego dyszenia. Kiedy znaleźli się w salonie, połączonym z kuchnią, chłopiec zauważył, że wszystkie okna są pozasłaniane.
    Żelazny uścisk zelżał. Chłopiec spojrzał na swój zaczerwieniony nadgarstek. Nagle poczuł ogromy ból w okolicy uda. Spojrzał na nie i ze zdziwieniem zauważył krew, która ciekła po jasnych jeansach. Po raz kolejny spojrzał na ciemną postać.
    - Jak śmiałeś?! Hyh?! z naprzeciwka, z ust tajemniczego napastnika doszedł chłopca znajomy głos Nauczycielka dzwoniła, jak śmiałeś się jej poskarżyć co? TY ŚMIECIU! chłopiec po raz kolejny poczuł ból, tym razem na drugiej nodze. Czuł jak ciepło rozchodzi się po całym ciele. Patrzył na swoją matkę z niedowierzaniem.
    - Mamo? jego niepewny głos przeciął ciszę która go otaczała. Jedynie co usłyszał było otwieraniem drzwi. Spojrzał w stronę przedpokoju i kiedy rozbłysło światło jego oczom ukazał się wściekły mężczyzna, który kroczył w jego kierunku z kijem baseballowym. Ostatnie co zobaczył był, ojciec który zamachiwał się na jego głowę.
     Stracił przytomność…



* * *



Toin obudził się. Widział znajomy sufit, który znajdował się w jego pokoju. Poczuł, że jest mu niesamowicie zimno. Zauważył że jego okno jest otwarte na oścież, a do pokoju wlatuje zimne, nocne powietrze.
    Nagle przed jego oczami pojawiło się oblicze zapłakanej matki. Nie zrobiło to na chłopcu wrażenia. Wiedział bowiem, że matka nie płacze dlatego, że jemu stała się krzywda. Przestał się już oszukiwać dawno temu.
    Kobieta czule zbliżyła swoją rękę do policzka chłopaka. Następnie z całej siły uderzyła go w twarz. Toin spojrzał na nią bez wyrazu. Nie ruszało go to już. Przyzwyczaił się do ciągłego upokarzania i bicia. Jednak kiedy ta zaczęła rozpinać mu spodnie zareagował. Szerzej otworzył oczy i zaczął się szarpać. Matka spojrzała na niego ze zdziwieniem.
    - Śmiesz się mi opierać? zapytała a w jej głosie słychać było niedowierzanie i nieludzką złość. Chłopiec przez chwilę patrzył na kobietę i podejmując decyzję kiwną głową. W oczach kobiety zapłoną gniew, kiedy po raz kolejny chciała go uderzyć, ten ciągle leżąc odchylił się tym samym unikając ciosu.
    Podczas tej czynności zauważył nóż leżący obok łóżka. Jego matka podążyła za jego wzrokiem i wyciągnęła po niego rękę. Chłopiec jednak był szybszy i kiedy tylko chwycił nóż zamachnął się na rękę kobiety. Pokój wypełnił się krzykiem. Na twarz chłopca zaczęła skapywać świeża krew.
    Kobieta ignorując obficie, krwawiącą rękę próbowała wyszarpnąć z dłoni chłopca nóż. Podczas szarpaniny chłopiec zamachnął się na szyję kobiety. Po krótkiej chwili nacisk ze strony kobiety zelżał. Na ścianie rozbryznęła się krew.
    Nagle drzwi otworzyły się, a do środka wszedł zdyszany mężczyzna. Spojrzał na kobietę, która leżała teraz w nienaturalnej pozycji, a z jej szyi sączyła się krew. Z gniewem spojrzał na chłopca, który usiłował wydostać się spod zwłok matki.
     Ojciec chłopca patrzył z niedowierzaniem na dziecko. Kiedy Toinowi w końcu udało się odrzucić martwe ciało, zauważył mężczyznę, który zaczął iść w jego kierunku.
    Chłopiec ciągle trzymając nóż zamachnął się na jego głowę, ten jednak zrobił unik i złapał za rękę dzierżące narzędzie, tak mocno, że chłopiec wypuścił trzymany przez niego przedmiot.
    Dziecko gorączkowo zaczęło myśleć, jak wydostać się z uścisku ojca i wpadł na jedyny sensowny pomysł. Z całych sił kopnął mężczyznę w krocze. Ten zginając się z bólu, puścił chłopaka. W mgnieniu oka Toin dopadł noża i zamachnął się na ojca. Tym razem trafił prosto w plecy odwróconego, od niego mężczyzny. Ostrze wbiło się aż po samą rączkę. Z przerażeniem chłopiec puścił narzędzie i usiadł na ziemię. Ciało ojca zsunęło się powoli na podłogę.
    Chłopiec zaczął się uśmiechać.
    - Postawiłem się im Postawiłem Postawiłem - bredził, cichym głosem. Z tępym wyrazem twarzy wyszedł z pokoju i skierował się w stronę drzwi frontowych.
     Na dworze było już kompletnie ciemno, chłopiec szedł po omacku w stronę centrum miasta




* * *




    - Komendancie, przyszedł jakiś chłopczyk, bredzi coś o postawieniu się rodzicom - Do pokoju wszedł dość niski policjant. Ciągle trzymając drzwi wpatrywał się w niskiego i grubego mężczyznę, który siedząc za biurkiem, czytał jakieś dokumenty.
    - No i co z tego? powiedział, nie zwracając większej uwagi na policjanta.
    - No On Jest cały we krwi Ma poranione nogi, ślady po podbitym oku i rozcięte czoło. Ale tyle jest tej krwi, że uważamy, że to nie jego
    - Co? zapytał komendant odkładając dokumenty.
    - No Krew, panie komendancie - zaintrygowany mężczyzna wstał i westchnieniem udał się za policjantem.
   Gdy obydwoje znaleźli się w ciemno brązowym, nie dużym pokoju komendant stanął jak wryty.
    Kiedy ujrzał chłopca jego oczy zrobiły się ogromne. Skulony chłopiec od stóp do głów ubrudzony był krwią. Zaschnięta ciecz pozlepiała brązowe włosy. Dziecko siedziało i pustym wzrokiem wpatrywało się w swoje stopy. Nie okazywał żadnych emocji i był nadzwyczaj spokojny. Nagle spojrzał na komendanta, który stał wpatrując się  w chłopca intensywnym wzrokiem.
    - Mógłbyś pójść ze mną? Mam do ciebie parę pytań niski mężczyzna wskazał za siebie, w kierunku pokoju przesłuchań. Chłopiec bez słowa wstał i udał się za grubym policjantem.
    Usiedli naprzeciwko siebie. Mężczyzna próbował odgadnąć o czym myśli i co czuje chłopiec. Jednak po dłuższej chwili intensywnego wpatrywania się w dziecko nie zauważył nic nadzwyczajnego w jego zachowaniu. W końcu odchrząknął i powiedział:
    - Chciałbyś może coś do picia? chłopiec pokiwał przecząco głową. Kolejne chrząknięcie Jak masz na imię, ile masz lat? I co się stało? zapytał.
    - Nazywam się Itami Toin, mam siedem lat. Zabiłem swoich rodziców na twarzy mężczyzny malowało się zdumienie. Chłopiec mówił o morderstwie z takim spokojem i opanowaniem. Na jego twarzy majaczył nawet obłąkańczy uśmiech.
     - Nie chce mi się wierzysz, że ich zabiłeś… W końcu chyba każde dziecko kocha swoich rodziców
    - Nienawidziłem ich. Nawet za nimi nie tęsknie komendant z niedowierzaniem patrzył na chłopca. Po wyglądzie dziecka można było stwierdzić, że w u niego w domu stosowano przemoc
     Mężczyzna sam miał dzieci, nawet córkę w jego wieku, w głowie pojawiła mu się myśl: Co jego rodzice musieli robić, że takie małe dziecko nie kochało swoich rodziców? Jakie on musiał przeżyć piekło?
     - Możesz mi opowiedzieć co dokładnie się wydarzyło? zapytał po chwili wahania. Kiedy chłopiec miał już otwierać usta do pokoju weszła wysoka postać. Ubrana w czarny płaszcz i eleganckie buty sprawiała wrażenie dobrze usytuowanej.
    Komendant zauważając mężczyznę wstał i pokłonił się nisko [ w kulturze Japonii kiedy się o coś prosi, dziękuje, przeprasza bądź wita powinno się pokłonić. Jest to oznaka dobrego zachowania, oraz wyraz szacunku dla drugiej osoby ] [1].
     - Witam Seo-san[1] [ san - przydomek nadawany osobom, których darzymy dużym szacunkiem, bądź gdy dana osoba jest dużo od nas starsza ], tak myślałem, że się zjawisz.
     Chłopiec spojrzał na wysoką postać i po paru chwilach swój wzrok znowu skierował na komendanta.
    - To ja cię, tu z nim zostawiam. Mam komuś powiedzieć, żeby przyniósł ci kawy?
    - Nie trzeba, mam nadzieję, że nie zabawię tu długo i szybko uda mi się przekonać tego chłopca uśmiechnął się do mężczyzny. Kiedy ten wyszedł z pokoju, usiadł na jego miejscu.
    - Nazywam się Seo Kiouhei, należę do tajnej organizacji dla młodocianych przestępców mężczyzna opowiadał dziecku, jak wygląda życie w organizacji. Po parunastu minutach tłumaczeń, zapytał:
    - Dołączysz do nas?
    - Mnie jest wszystko jedno, chcę jedynie abym miał święty spokój wzrok chłopca ciągle był spuszczony i rzadko kiedy podnosił go na mężczyznę.
    - Chciałbym, abyś odpowiedział mi wprost, jeśli nie możesz się jeszcze zdecydować, to przyjdę za jakiś czas i zapytam ponownie Kiouhei wstał i skierował się w stronę drzwi.
    - Mnie naprawdę wszystko jedno, jeśli uważa pan, że byłbym przydatny, to niech mnie pan dołączy.
   - Chciałbym, aby to była twoja decyzja. Nie chcę nikogo, do niczego zmuszać mężczyzna wpatrywał się w chłopca poważnym wzrokiem. Chłopiec był zszokowany. Po raz pierwszy w życiu mógł podjąć własną decyzję. Nie był do niczego zmuszany, mógł zrobić to co zechciał. Oczarowany patrzył prosto w ciemne oczy mężczyzny. Delikatnie się uśmiechnął i ze łzą w oku kiwną głową.
    Kiouhei podszedł do chłopca i położył swoją rękę na jego głowie. Uśmiechnął się i powiedział:
     - Cieszę się…



* * *



     - Witam wszystkich! Zaczynamy projekt ZWZ. Każdy razem ze swoim nauczycielem wyjedzie na swój indywidualny trening. Mam nadzieję, że po szkoleniu, spotkamy się tutaj w tej samej liczbie trzydziestu osób, co teraz. Dziękuję, również takiej samej liczbie trenerów, którzy zgodzili się wami opiekować. Mam nadzieję, że nie będziecie im sprawiać kłopotu. A teraz odmarsz! - Kiouhei stał na podium w dużej auli. Przed nim roztaczał nie niesamowity widok. W dziesięciu rzędach stało po sześć osób. Za każdym dzieckiem stał dorosły. Wszystkie dzieci ubrane były w czarne spodnie oraz czarną koszulkę z wyszywanymi literami ZWM oznaczającymi Zespół Wyszkolonych Morderców. Ich trenerzy natomiast byli ubrani bardzo podobnie, nie licząc płaszcza.
    Przed wielką rezydencją, w której przebywali, zaparkowanych było multum taksówek, a cały, malutki parking zapełniony był samochodami.
    Do każdego z nich wchodziło dziecko i ich nauczyciel. Nie długo w posiadłości Kiouheia nie został nikt, oprócz niego samego.
    Każde dziecko, które popełniło co najmniej jedno morderstwo zaczynało nowe życie, całkiem inne od doczesnego.
    Kiouhei wpatrywał się w zachodzące słońce i rozmyślając o tych wszystkich dzieciach, westchnął…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz